Przymierze z Bogiem

    przymierze-z-bogiem.jpg

"A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało" (Mt 19,6).

 

Pewnej majowej soboty powiedzieliśmy Bogu i sobie: "TAK". Była to chwila niezwykła, staliśmy się "jednym ciałem" i zawarliśmy z Bogiem przymierze.
Otrzymaliśmy łaskę bycia małżeństwem i Boży dar, jakim jest nasza wzajemna miłość. Stojąc przed ołtarzem, złożyliśmy przysięgę. Jak ona brzmi, każdy zapewne wie, i jej treść nie jest zaskakująca. Jesteśmy zakochani, zaślubieni, mogłoby się wydawać, że osiągnęliśmy to, co jest najważniejsze w życiu. Tak naprawdę, to był początek pięknej, ale i trudnej drogi.

Umieranie "ego"
Bycie w małżeństwie to codzienna praca, umieranie "ego", dbanie o drugą osobę, a czasem to rezygnacja ze swoich planów. Bóg, dając mi współmałżonka, powierzył mi tę osobę – odtąd staliśmy się za siebie odpowiedzialni. Skoro jesteśmy jednością, to muszę dbać o siebie i mojego męża. Nie mam na myśli tylko fizycznego aspektu, ale też duchowy. Może to zabrzmieć egoistycznie, ale, dbając o męża, dbam o siebie; i odwrotnie, on, dbając o mnie, dba o siebie. Wspólne życie to niekończące się pasmo akcji i reakcji. Widzę to zawsze, gdy powiem coś nieprzemyślanego. Wtedy zaczynam dochodzić do tego, na czym polega odpowiedzialność za mojego męża. Jeśli będę pracować nad swoim egoizmem i za każdym razem, gdy będę podejmować jakieś działanie czy rozmowę – mając na uwadze dobro mojego męża – będę postępować w sposób odpowiedzialny. Nie mam na myśli tego, że trzeba się wyzbyć asertywności. Chodzi o to, że mam tak postępować, aby moje czyny nie wyzwalały w moim mężu skrajnych emocji, a wywoływały dobre w skutkach myśli albo czyny. Trudno mi jest czasem coś powiedzieć i być szczerą, bo mam wrażenie, że to niepotrzebne, że skrzywdzę męża, albo (to jest mój częsty problem) pycha mi na to nie pozwala. Modlę się wtedy do Ducha Świętego, aby pomógł mi przedstawić to, co myślę, w taki sposób, aby nie było to krzywdzące, ale budujące.

Muszę
Bóg ofiarował nam wzajemną miłość, która tak po prostu, sama w sobie, nie rozwinie się. Zakochanie to stan przejściowy, potem wchodzimy na pierwszy stopień, potem następny, następny i następny…
i tak, znosząc trudy życia, muszę od razu po Bogu, dbać o relacje i więzi z moim mężem. Celowo użyłam słowa "muszę", nie dlatego, że muszę, bo mnie ktoś zmusza, po prostu jeśli tego nie zrobię, naszą miłość zaczną "obrastać" chwasty dnia codziennego. Dziś usłyszałam takie słowa, że co dzień nawet raniąc się wzajemnie, musimy dążyć do tego, aby przyznać się do błędu i stanąć ponad zranieniami. Moje pielęgnowanie miłości to bycie niedoskonałą żoną, która nie dąży do doskonałości, ale do świętości, bo chęć bycia doskonałym sprawia, że się od siebie oddalamy. Jeśli dążę do świętości, pomagam również mojemu mężowi w jej osiągnięciu – to jest nasza największa odpowiedzialność. Osiągnąć wspólnie świętość dnia codziennego, w momentach, gdy nas "krew zalewa" z powodu jakiegoś błahego problemu, to wspólne niesienie ciężaru bardzo trudnych sytuacji życiowych. To, że wspólnie znosimy trudy i nigdy za nic się nie obwiniamy, sprawia, że uczymy się pokonywać niedogodności w taki sposób, aby się nie krzywdzić – czasem wymaga to od nas (a ode mnie na pewno) dużego samozaparcia, żeby nie "cisnąć" w męża krzywdzącym słowem.

I tak dochodzę do momentu, że tylko Bóg jest mnie w stanie na tyle umocnić, abym pokonała swój egoizm i chęć górowania.

Jakkolwiek by patrzeć, to nasze pielęgnowanie miłości, praca nad wzajemną odpo-wiedzialnością, uczy nas, jak być odpowiedzialnymi za nasze dzieci. Bóg powierza nam ich dusze. Jeśli między mną a mężem nie będzie wzajemnej odpowiedzialności i miłości, o wiele trudniej będzie nam odpowiednio zająć się tymi młodymi duszami. Bóg tak wszystko zaplanował, abyśmy wiedzieli, co mamy robić, i nie szli po omacku przez życie.

Cristiana

Komentarze

Script logo